Nareszcie!
Długo na to czekaliśmy i mam nadzieję, że nie było to oczekiwanie jednostronne. Choć okres połowy marca wydaje się być bardzo odległy, to nadal wyraźne pozostaje wspomnienie niepewności i obaw, jakie nam towarzyszyły, kiedy zapadła decyzja o wstrzymaniu wydawnictwa. Scenariusz związany z rozwojem światowej epidemii raczej kojarzył się z filmem, a nie codziennością, która zmieniała drastycznie rzeczywistość i co chwilę przynosiła dodatkowe ograniczenia. Temat wirusa, rozwiązań przyjętych przez rządy czy organizacje światowe, jak wiele innych, zdążył już poróżnić ludzi, ale jedno moim zdaniem jest pewne. O tych wydarzeniach, które w przyszłości zostaną poddane ocenie, kolejne pokolenia będą czytać w podręcznikach historii.
Przede wszystkim z tego względu, że pandemia dotknęła niemal wszystkich; od przedszkolaków po staruszków, wielkie korporacje i przedstawicieli wolnych zawodów, usługobiorców i usługodawców. W tym oczywiście studia tatuażu, których znaczna część, solidarnie i odpowiedzialnie, zamknęła się jeszcze przed oficjalnym nakazem władzy (Premier PR wymieniający branżę „tatuaż i piercing” podczas oficjalnej konferencji – to była dość spora niespodzianka!). Lockdown przyniósł całe mnóstwo odczuć i zmian. Codziennie obserwowałam w social mediach, jak niektórzy artyści, odcięci od jedynego źródła utrzymania, porzucali tatuowanie. Inni zyskali czas na akcje artystyczne, na które zawsze go brakowało, na rysowanie, projektowanie, pokazanie swoich zajawek. Jeszcze inni nieco zniknęli na nieplanowanych „wakacjach”.
Była też grupa osób, która po ogłoszeniu planu rozmrażania gospodarki zaangażowała się w walkę o przywrócenie do funkcjonowania studiów tatuażu wraz z gabinetami kosmetycznymi. Nigdy dotąd nie było widać tak dużego zaangażowania w naszym środowisku we własne sprawy. Wspólny apel tatuatorów, choć niezrzeszonych w formalnym związku, oraz Stowarzyszenia Professional Piercers Poland stały się solidarnym głosem w rozmowach z Ministerstwem Rozwoju czy Rzecznikiem Małych i Średnich Przedsiębiorstw. Z rozbawieniem można spojrzeć na wytyczne nowego reżimu sanitarnego Ministerstwa i Głównego Inspektoratu Sanitarnego, gdzie między innymi znajduje się zalecenie o każdorazowym zabezpieczeniu folią leżanki czy podłokietnika, bo to od dawna standard w każdym profesjonalnym studiu. To raczej sygnał, że wiedza na temat branży i panujących w niej normach higienicznych jest nikła.
Drugim wnioskiem jest to, że być może jako środowisko dorośliśmy do zawiązania formalnego stowarzyszenia, które dzięki osobowości prawnej miałoby szansę na wprowadzanie realnych zmian i regulacji dla zawodu, jakim stał się tatuator. Tworzę i obserwuję to środowisko od 13 lat. Choć niektórzy woleliby pozostać poza mainstreamem i sentymentalnie spoglądają wstecz, kiedy tatuaż był wyrazem buntu, a nie mody, jego profesjonalizacja jest niepodważalna, jego komercjalizacja niezaprzeczalna, a zawiązanie formalnego przedstawicielstwa pozostaje jedynie kwestią czasu. Póki co, pomimo powrotu do pracy, przed nami jeszcze kilka miesięcy niepewności i odczuwania skutków pandemii. Mogą przynieść zarówno odpływ tatuatorów, którzy uznają tą branżę za mało stabilną, jak i klientów.
Może jeszcze nie pora na kolejne zmartwienia i analizowanie potencjalnych długofalowych skutków, zwłaszcza że moja z gruntu optymistyczna natura raczej nakazuje mi skupić się na pracy i szukać pozytywów w każdej sytuacji. Dlatego, życząc chwili wytchnienia, z radością oddaję w Wasze ręce ten numer magazynu i liczę na kolejne miesiące niezmąconej niczym pracy!
*Ola